- Jaśnie pani kazała powiedzieć, że teraz zatopi się w modlitwie, a później będzie ją bolała głowa. Więc żeby jaśnie pan spał dziś w gabinecie...
Hrabia Prątnicki, dotknięty w swej męskiej dumie, nie czekał, aż pokojówka skończy. Posłał lokaja po fikara, narzucił pelerynę i zbiegł po schodach. Całym swym jestestwem pożądał kawy i godnego siebie towarzystwa. Na szczęście z apartamentów przy Floriańskiej do "Cafe Bohema" na Szpitalnej było niedaleko.
A "Bohema" - nocna knajpa krakowskiej, młodocianej cyganerii-szalała. Już przy wejściu runęły na hrabiego cudowny aromat kawy i zwariowana melodia kankana. W ciągu pięciu minut na kolanach Prątnickiego ulokowały się dwie półnagie paryskie szansonistki. Popularni poeci pokrzykiwali na pikolaków, ubogi malarz, który właśnie zastawił swą pelerynę, intensywnie zamieniał otrzymane w lombardzie grosze na kawę i tarninówkę. Pijany dziennikarz "Czasu" grał na skrzypcach "Znasz-li ten kraj" - Czar fin de sicle - myślał wyluzowany hrabia trzymając jedną ręką filiżankę, a drugą kolano swej towarzyszki, ciągnącej go na parkiet gdzie właśnie tańczono tango. - Jaśnie pan jak zwykle bez cukru? - skurczył się w ukłonie kelner, stawiając przed Prątnickim dymiącą filiżankę. Bijący z niej aromat pieścił nozdrza hrabiego przyprawiając go o dreszcze rozkoszy. - I słusznie, panie hrabio... Kawa, taka prawdziwa, od Jawornickiego, powinna być mocna jak miłość, czarna jak noc poślubna i gorzka jak pożycie małżeńskie... Po kolejnej filiżance kawy - hrabiego Prątnickiego, który właśnie stawał do zawodów w rozsznurowaniu gorsetów, wywołano dyskretnie z lokalu. W mroku ulicy stała pokojówka jego żony. - Jaśnie pani już wie, gdzie jaśnie pan jest. Kazała mi coś przynieść, żeby jaśnie pan wiedział, że w domu może dostać wszystko to samo co w tym gnieździe rozpusty, tylko lepsze i tańsze o 60 halerzy. Pokojówka wyjęła dzbanek i przed "Cafe Bohema" rozszedł się aromat gorącej kawy.